wtorek, 23 grudnia 2014

PRZEPRASZAM + ROZDZIAŁ II

Minęło pięć miesięcy, a tutaj nic się nie pojawiło. Zawiodłam po całej linii, nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta o tym blogu.  Zawiodłam się przede wszystkim na sobie. Po przeczytaniu waszych komentarzy i jeszcze raz rozdziału te kilka miesięcy temu, byłam zła, zła na siebie. Jak mogłam popełnić tyle błędów. Zawsze myślałam, że mam opanowaną interpunkcję, a tym bardziej, że nie popełnię błędów stylistycznych i gramatycznych! Ba, byłam nawet betą. Wasze komentarze, zamiast mnie zmotywować, przygasiły mój zapał. Oczywiście nie obwiniam Was, dziękuję, że jesteście bezpośredni i mnie poprawiacie. Potem wakacje się skończyły i poszłam do liceum, gdzie musiałam się zaaklimatyzować. Zważywszy, że zaczynają się święta i jest trochę luzu postanowiłam wrócić. Mam nadzieję, że choć kilka osób przeczyta ten rozdział. Radzę przypomnieć sobie ostatnią notkę.

ROZDZIAŁ II

Nie opowiedziałam o tych zdarzeniach przyjaciołom. Ani o Snapie, ani o Ślizgonach.
Nie wiem dlaczego. Kiedyś mówiliśmy sobie wszystko, teraz czuję się przy nich obco. Wojna nie zmienia tylko ludzi, wojna zmienia wszystko. Zmienia plany, marzenia, usposobienie, pogląd na świat. Zaczynamy doceniać dopiero to, co tracimy lub już straciliśmy.  Zdajemy sobie sprawę, że nasze nastawienie do wielu rzeczy było zbyt negatywne. Jakbyśmy mieli ograniczone pole widzenia, jakbyśmy widzieli tylko biel i czerń. Nie docenialiśmy, nie cieszyliśmy się z tak wielu rzeczy. Zmieniamy nasz światopogląd. To, co możemy zobaczyć na wojnie sprawia, że zostajemy odurzeni rzeczywistością. Uderza nas ze zdwojoną siłą, niczym zamach w policzek lub kubeł zimnej wody. Gdy wchodzisz na pole bitwy wszystko się zmienia. Obrazy nigdy nie wymażą ci się z głowy. Na początku jest adrenalina, włącza się instynkt przetrwania. Uciekasz. Jaka jest różnica między wojną czarodziei od zwykłych ludzi? Żadna, może tylko różnią się bronią. W obu przypadkach zabijamy się bezlitośnie. Czy byłbyś w stanie odebrać komuś życie? W samoobronie, by uratować bliskiego? Wcześniej odpowiedziałabym "tak" bez wahania. Teraz wiem, że nie potrafię. Zaklęcia były rzucane w każdą stronę. Widziałam rannych przyjaciół, nauczycieli, obserwowałam jak umierali, ich błagające spojrzenia o pomoc. A ja stałam, nie poruszyłam się nawet o centymetr, nie mogłam nawet podnieść ręki. Schowałam się jak prawdziwy tchórz. Uciekłam, zostawiłam ich i spotkała mnie nauczka. Zauważył mnie Malfoy i bez wahania rzucił zaklęcie. Czułam śmierć, zbliżała się. To było uczucie wprost  nie do opisana, poczułam lekkość, ciepło i brak bólu, cierpienia. Po raz pierwszy doznałam upojenia szczęściem. Od teraz wiem, że śmierć to nie kara, to wybawienie, lepsza droga. Wszyscy boją się śmierci, ja też się bałam, ale teraz jestem inną osobą, teraz się jej nie obawiam.W tamtym momencie poczułam się silna po raz pierwszy w życiu, jakbym była ponad wszystkimi innymi, którzy dzielnie walczą. Wybrałam swój koniec, swoją drogę, lecz nie zostałam na niej zbyt długo. Śmierć odeszła, zostawiła mnie i szepnęła tylko - To nie twój czas, ale spokojnie, wrócę.
Odejście bliskich, ból, pustka w sercu i samotność, to nas przerasta. Zdajemy sobie sprawę, że życie jest za trudne, zbyt skomplikowane. Zadajemy niepotrzebne pytania, na które oczekujemy odpowiedzi, której nigdy nie usłyszymy. Zaczynamy nawzajem się obwiniać, szukać sprawcy, ale nie ma go lub go nie znamy. Nie radzimy sobie z natłokiem problemów, idziemy po linii najmniejszego oporu, sięgając po używki lub kary cielesne. Czy to nie pokazuje jakimi jesteśmy nędznymi istotami? Można nas zniszczyć, nie mając z nami bezpośredniego kontaktu. Wystarczy uderzyć nas w najczulszy punkt.
 Nie radzę sobie. Wiem, że potrzebuję pomocy, ale nie wiem, gdzie mam jej szukać. Sypię się. Rozpadam. Boję się, że nic ze mnie nie zostanie. Odpłynę i nikt tego nie zauważy.

                                                                        ***
 Wracam do domu Weasleyów. Minęło tak mało czasu, a tyle się zdarzyło. Cisza. Nie wrócili jeszcze. Biegnę do pokoju, który dzielę z Ginny. Rzucam się na łóżko i zaczynam płakać w poduszkę. Zasypiam. Budzę się na dźwięk trzaskanych drzwi. Spoglądam w lustro. Wyglądam okropnie, cała opuchnięta, czerwona, ze śladami łez na policzkach. Biegnę do łazienki, puszczam wodę do wanny i bez pośpiechu kąpię się. Po około trzydziestu minutach wychodzę. Wiewiórka zaczyna opowiadać o udanym wypadzie z Harrym. Uśmiecham się i odpowiadam jej zdawkowo. Nawet nie wyczuła, że jej nie słucham, że coś jest nie tak. A może zauważyła tylko ją to nie obchodzi? Jest zbyt szczęśliwa, żeby wysłuchiwać wyżaleń swojej przyjaciółki. Duszę się. Niedobrze mi. Wybiegam do łazienki i wymiotuję. Z bólu, z żalu, strachu, goryczy, nerwów. Spuszczam wodę, przemywam twarz i zęby. Spoglądam w popękane lustro. Blada twarz z podkrążonymi, zgaszonymi oczami, obgryzione, sine usta. Biorę butelkę i rzucam nią. Kaleczę się, krew skapuje mi po ręce. Ginny dobija się, krzyczy i wali w drzwi. Rzucam zaklęcia, żebym mogła jej nie słyszeć. Opadam na podłogę i bujam się jak w jakimś amoku. Robi mi się słabo od utraty krwi. Mam ją wszędzie, na ubraniach, twarzy. Tracę powoli świadomość, zamykam oczy, odpływam.

                                                                     ***
Budzę się w jasnym pomieszczeniu. Patrzę na dłoń, która jest obandażowana. Przekręcam się na bok i próbuję wstać. Kręci mi się w głowie, ale po chwili przechodzi. Podchodzę do drzwi, ale są zamknięte. Szukam różdżki, ale nie ma jej w pokoju. Siadam na łóżku i kładę dłonie na twarzy. Znowu to zrobiłam. Poddałam się strachowi i bólowi. Ponownie mam napad duszności. Podbiegam do okna i otwieram je na oścież. Wdycham głęboko powietrze. Nie mogę się uspokoić. Duszę się. W ogrodzie stoi Harry. Zauważa mnie. Rzuca łopatę i biegnie. Po chwili słyszę otwieranie drzwi i silny uścisk na moich ramionach.
- Hermiona, spójrz na mnie! Patrz jak do ciebie mówię!- kieruje moją twarz na swoją- Oddychaj. Wdech i wydech- Widząc brak poprawy w moim stanie, zostawia mnie przy oknie i biegnie gdzieś na dół. Wraca z papierową torbą. Biorę ją i zaczynam w nią oddychać. Czuję jak serce powoli się normuje. Po pięciu minutach wracam do normalnego stanu.
- Od kiedy masz te duszności?- pyta spokojnie.
- Od wyjścia ze Świętego Munga. Pojawiają się w momentach, kiedy czuję strach, rozpacz, gdy przejmują nade mną kontrolę złe emocje- szepczę.
- Dlaczego nic nie mówiłaś?
- Nie było kiedy- odwracam wzrok.
W tym samym momencie przybiega Molly i Ron.
- Słyszeliśmy twój krzyk Harry. Wszystko w prządku?- pyta rudzielec.
- Tak, teraz już jest dobrze- odpowiada.
- Hermiono, dziecko ty moje, jakaś ty blada, przyniosę ci wody- pani Weasley zbiega do kuchni.
-Możecie mnie zostawić samą?- patrzę pustym wzrokiem na okno.
- Hermiono, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, przecież...- i nagle wlatują trzy sowy z trzema listami. Każdy z nas podchodzi do jednej i zabiera liścik.
- List z Hogwartu!- krzyczy podnieconym głosem Ron. Rozrywam szybko kopertę i rzeczywiście przed sobą mam słowa Severusa Snapa:

Z wielką przyjemnością przekazuję Wam, Drodzy Uczniowie, że Hogwart został odbudowany. 1 września zapraszam ponownie do naszych murów. 
                                                                                                                                  Severus Snape,                                                                                                                                             nowy dyrektor
- Moment, moment Snape dyrektorem?!
- Ron, nie podnoś głosu, to było do przewidzenia- wzdycha z zaniepokojeniem Harry.
- Idę się przewietrzyć- mruczę pod nosem i szybko kieruję się na dwór. Został tydzień do września, wytrzymam, przynajmniej mam taką nadzieję. Idę wolnym krokiem nad rzekę. Kładę się na liściach i zaczynam się zastanawiać. Pierwsza myśl, która się pojawia, lekko mnie przeraża, a jednocześnie sprawia, że na moich ustach pojawia się nikły uśmiech.
Gdy nawet w Hogwarcie nie będę szczęśliwa, zabiję się. 

Wiem, że krótki, ale i tak długo go pisałam. Jest dołujący i to bardzo według mnie, ale cóż święta w tym roku nie są zbyt dobrym wydarzeniem i mój nastrój nie jest zbyt pogodny. Chcę przedstawić Hermionę jako naprawdę nieszczęśliwą osobę, która byłaby w stanie się zabić. Oczywiście to ulegnie zmianie, ale jeszcze musicie trochę poczekać. Na razie jest taka, jaką ją widzicie. Żeby zbudować nastrój i żebyście mogli wczuć się w jej sytuacje i myśleć jak ona, specjalnie pisałam krótkie, niezbyt skomplikowane zdania. Nie mam pojęcia, co ile będą się pojawiać rozdziały, ale będą krótkie, może takiej długości jak ten. W ten sposób nie będę się denerwować, że za mało piszę i będą pojawiać się częściej.
Mam wrażenie, że nie jest zbyt poprawnie napisany, wyszłam z wprawy, więc proszę poprawiajcie mnie, tym razem mnie to nie zdołuje :)
Zostaje mi napisanie Wesołych Świąt! I mam nadzieję, że do jak najbliższego zobaczenia.
PS Liczę na to, że nie popsułam Wam humoru.