poniedziałek, 15 czerwca 2015

KONIEC?

Przepraszam, że znowu zawiodłam. Okazało się, że pierwsza klasa liceum trochę mnie przerosła. Jestem w klasie biologiczno-chemicznej, a z biologii mam ledwo 2. Przez swoje problemy zaniedbałam i szkołę, i przyjaciół, i nawet bloga, który miał być odskocznią.

Pomysł moim zdaniem był fajny, ba nadal jest, ale jak na razie ponad moje siły. Może kiedyś wrócę, ale wątpię, że ktoś czeka/ będzie czekać.

Chciałabym w wakacje zająć się autorską książką, więc zobaczymy, jak to wyjdzie. Przepraszam wszystkich i jednocześnie dziękuję.

wtorek, 27 stycznia 2015

ROZDZIAŁ III

Wiem chyba, w czym jest problem. Nie mam chęci ani motywacji. Nic Wam już nie chcę obiecywać, bo nic z tego nie wychodzi. Ma ktoś może dla mnie jakieś słowa wsparcia?

Budzę się z ogromnym bólem brzucha. Odwracam na plecy i widzę, że prześcieradło i moja koszulka są we krwi- Tylko nie to- myślę i niepewnie podciągam bluzkę mojej piżamy do góry. To, co tam widzę, sprawia, że kręci mi się w głowie. Jeden szew pękł i jest pełno ropy z krwią. Myślałam, ba, byłam pewna, że rany już się jako tako wyleczyły i zostały same blizny, że nic mi już nie zagraża. Staram się wstać, ale opadam ponownie na łóżko z sykiem. Zaczynam panikować i wyczuwam zbliżającą się hiperwentylację, ale co jak co, w tym momencie ona tylko pogorszy mój stan. Tak więc staram się uspokoić i zaczynam intensywnie myśleć. Różdżka jest za daleko, o własnych siłach nie wstanę. Nagle słyszę kroki na schodach i głos Harrego, który krzyczy do kogoś z dołu. Automatycznie wołam:
- Harry! Przyjdź tu! Potrzebuję pomocy!- w tym samym momencie wchodzi rozczochrany Potter.
- Co się dzieje Miona?- podchodzi i nagle blednie- Na Godryka! Trzeba cię zabrać do św. Munga. Dasz radę wstać?
- Gdybym mogła, już byłabym na dole- burczę. Harry puszcza to mimo uszu i mówi:
- Choć pomogę ci- lekko ciągnie mnie za ręce i podnosi, a ja czuję jak kolejna rana się otwiera. Krzyczę z bólu. Zielonooki zielenieje, stawia mnie przy ścianie i biegnie prawdopodobnie po panią Weasley. Ja zaczynam osuwać się po ścianie i mdleję. Znowu mam poczucie, że śmierć jest blisko. Gdy chcę ją złapać za rękę, ktoś mną trzęsie- Hermiono wstawaj, obudź się. Niechętnie otwieram oczy i widzę jakiegoś mężczyznę w białym kitlu. Odruchowo sięgam do swojego brzucha, ale jest cały obandażowany.
- Spokojnie, zatamowaliśmy krwawienie i zaszyliśmy. Jednakże nie wiemy, co sprawiło, że rany na nowo się otworzyły. Dlatego też skontaktowaliśmy się z twoim profesorem. Zaraz powinien tu być.
- Chyba pan nie mówi o Snapie?- pytam, błagając w duchu, żeby to był ktokolwiek inny.
- Dokładnie o nim- obdarza mnie ciepłym uśmiechem- Zaraz pielęgniarka przyjdzie i podłączy ci do kroplówki nowe leki. Teraz odpoczywaj. Usypiam. Budzi mnie huk zamykanych drzwi.
- Znowu się spotykamy Granger- uśmiecha się, mrużąc oczy.
- Jako nowy dyrektor muszę dbać o dobro moich uczniów- prycham- A teraz pozwolisz, że obejrzę twój brzuch- nie czekając na moją odpowiedź, zaklęciem zaczyna odwijać bandaż. Cały mój brzuch jest napuchnięty, czerwony i mam wrażenie, że rany są jeszcze głębiej. Mina Severusa wcale mnie nie pociesza. Sam wygląda na przejętego.- Powiedz mi, co ty sobie zrobiłaś?
- Nie mam bladego pojęcia.
                                                                        ***
Minął tydzień. Dzisiaj wychodzę z Munga. Normalnie przetrzymaliby mnie jeszcze trochę, ale się uparłam. W końcu jutro wyjazd do Hogwartu. Muszę się jeszcze spakować i przemyśleć kilka rzeczy.
- Granger, uważaj na siebie. Wiem, że pewnie będzie ci trudniej w szkole niż w przeciągu poprzednich lat. Domyślam się jak Ślizgoni będą się zachowywać w stosunku do ciebie, Pottera i Weasley'ów. Po prostu nie rób nic pochopnie i gdyby któryś przesadzał, przyjdź do mnie bez wahania. Wojna się skończyła i czy ktoś jest czystej krwi czy mugolem nie ma już znaczenia. I jeszcze do twoich zmartwień dochodzi śmierć rodziców i bliskich, problemy ze zdrowiem. Wiedz, że nie jesteś sama, są osoby, które ci pomogą- skończył i wyszedł, tak po prostu. Po raz pierwszy myślę sobie, że Snape nie jest taki zły, że to człowiek, tak samo normalny jak ja, po prostu podjął w życiu złe decyzje, ale w końcu to między innymi dzięki niemu wygraliśmy wojnę, tylko nie każdy chce w to uwierzyć...
  
                                                                   ***
- Szybko! Jest za dwadzieścia jedenasta! Wszyscy do kuchni! Deportujemy się na dworzec- krzyczy pani Weasley. Szczerze mówiąc, trochę się przestraszyłam. A ja mogę się teleportować? Nie chcę się rozszczepić...
- Pani Weasley, a co ze mną?- pytam.
- O matko Hermiono! Biegnij do samochodu, podwiezie cię- chcę iść po bagaże, ale Molly mnie powstrzymuje- My weźmiemy je, a ty leć. Za dziesięć jedenasta przekraczam próg peronu 9 i 3/4. Trzymam się za brzuch i szukam wzrokiem przyjaciół. Gdy ich nie zauważam, kieruję się do drzwi pociągu i nagle staję oko w oko z Draconem Malfoyem. Mierzymy się wzrokiem i ponownie przypomina mi się  wojna, to jak mnie potraktował, to, że jeszcze chwila i by mnie zabił. Wszystko wraca do mnie ze zdwojoną siłą i widzę, że on też nie jest obojętny. Ma łzy w oczach, ale je powstrzymuje, mi natomiast spływają po policzkach. Odsuwam się w bok i wbiegam do środka. Nie chcę, żeby reszta widziała mnie w takim stanie, więc wchodzę do łazienki. Obejmuję się za brzuch i znowu tracę kontrolę nad sobą. Nie dobrze mi, duszę się, a tu nie ma okna. Przemywam twarz zimną wodą, zmywając całkowicie makijaż. Szara skóra, zapadnięte oczy, widok nie za przyjemny. Nagle schylam się i wymiotuję do muszli. Ktoś puka, to Ron.
- Hermiona, co się dzieje? Czy ty wymiotujesz? Wpuść mnie, chcę ci pomóc, Miona...- szarpie za klamkę. Wstaję i otwieram drzwi. Widzi, że znowu mam atak duszności. Wyciąga z kieszeni reklamówkę, nie wiem, dlaczego ją tam miał. Oddycham głęboko i czuję, że już mi lepiej. Przytulam się do niego, nie hamując płaczu. A on obejmuje mnie mocno i pociesza. Potrzebuję tego, słów wsparcia. Nadal wtulona w niego, wchodzę do naszego przedziału. Harry od razu podnosi się i dopytuje, co się dzieje, Ginny robi to samo. Opowiadam im spotkanie z Malfoyem, ale pomijam fragment, w którym Draco pokazał swoje emocje. Słabo mi, więc każą mi się położyć. Leżę prawie do końca podróży. W między czasie do przedziału doszli Neville, Luna i Lavender, która od razu przykleiła się do Rona. Po rozmowie z nimi zrozumiałam, że nikt nie wie, co mi się przydarzyło podczas wojny. Myślą, że mam kilka siniaków i zadrapań. Dobrze, niech tak będzie, nie zamierzam wyprowadzać ich z błędu.

Rozdział krótki wiem, ale nie chcę zaczynać wątku Hogwartu i po chwili go przerywać. Rozumiem, że niektórych może denerwować Hermiona i jej zachowanie, że ciągle płacze, coś jej się dzieje, ma duszności itp, ale pamiętajcie, że to wszystko jest zamierzone i stopniowo będzie mijać. Notka z rodzaju tych nudnych, taka przejściówka. Kolejny rozdział? Nie wiem. Niby mam ferie, a w zasadzie ostatni tydzień ich, to tak jak pisałam wyżej, nie mam chęci, wolę poczytać książkę czy obejrzeć serial, ale staram się pisać, chociaż mam wrażenie, że to nie jest zbyt dobre. Może uda mi się wstawić jakiś krótki rozdział w weekend.

wtorek, 23 grudnia 2014

PRZEPRASZAM + ROZDZIAŁ II

Minęło pięć miesięcy, a tutaj nic się nie pojawiło. Zawiodłam po całej linii, nie wiem, czy ktoś jeszcze pamięta o tym blogu.  Zawiodłam się przede wszystkim na sobie. Po przeczytaniu waszych komentarzy i jeszcze raz rozdziału te kilka miesięcy temu, byłam zła, zła na siebie. Jak mogłam popełnić tyle błędów. Zawsze myślałam, że mam opanowaną interpunkcję, a tym bardziej, że nie popełnię błędów stylistycznych i gramatycznych! Ba, byłam nawet betą. Wasze komentarze, zamiast mnie zmotywować, przygasiły mój zapał. Oczywiście nie obwiniam Was, dziękuję, że jesteście bezpośredni i mnie poprawiacie. Potem wakacje się skończyły i poszłam do liceum, gdzie musiałam się zaaklimatyzować. Zważywszy, że zaczynają się święta i jest trochę luzu postanowiłam wrócić. Mam nadzieję, że choć kilka osób przeczyta ten rozdział. Radzę przypomnieć sobie ostatnią notkę.

ROZDZIAŁ II

Nie opowiedziałam o tych zdarzeniach przyjaciołom. Ani o Snapie, ani o Ślizgonach.
Nie wiem dlaczego. Kiedyś mówiliśmy sobie wszystko, teraz czuję się przy nich obco. Wojna nie zmienia tylko ludzi, wojna zmienia wszystko. Zmienia plany, marzenia, usposobienie, pogląd na świat. Zaczynamy doceniać dopiero to, co tracimy lub już straciliśmy.  Zdajemy sobie sprawę, że nasze nastawienie do wielu rzeczy było zbyt negatywne. Jakbyśmy mieli ograniczone pole widzenia, jakbyśmy widzieli tylko biel i czerń. Nie docenialiśmy, nie cieszyliśmy się z tak wielu rzeczy. Zmieniamy nasz światopogląd. To, co możemy zobaczyć na wojnie sprawia, że zostajemy odurzeni rzeczywistością. Uderza nas ze zdwojoną siłą, niczym zamach w policzek lub kubeł zimnej wody. Gdy wchodzisz na pole bitwy wszystko się zmienia. Obrazy nigdy nie wymażą ci się z głowy. Na początku jest adrenalina, włącza się instynkt przetrwania. Uciekasz. Jaka jest różnica między wojną czarodziei od zwykłych ludzi? Żadna, może tylko różnią się bronią. W obu przypadkach zabijamy się bezlitośnie. Czy byłbyś w stanie odebrać komuś życie? W samoobronie, by uratować bliskiego? Wcześniej odpowiedziałabym "tak" bez wahania. Teraz wiem, że nie potrafię. Zaklęcia były rzucane w każdą stronę. Widziałam rannych przyjaciół, nauczycieli, obserwowałam jak umierali, ich błagające spojrzenia o pomoc. A ja stałam, nie poruszyłam się nawet o centymetr, nie mogłam nawet podnieść ręki. Schowałam się jak prawdziwy tchórz. Uciekłam, zostawiłam ich i spotkała mnie nauczka. Zauważył mnie Malfoy i bez wahania rzucił zaklęcie. Czułam śmierć, zbliżała się. To było uczucie wprost  nie do opisana, poczułam lekkość, ciepło i brak bólu, cierpienia. Po raz pierwszy doznałam upojenia szczęściem. Od teraz wiem, że śmierć to nie kara, to wybawienie, lepsza droga. Wszyscy boją się śmierci, ja też się bałam, ale teraz jestem inną osobą, teraz się jej nie obawiam.W tamtym momencie poczułam się silna po raz pierwszy w życiu, jakbym była ponad wszystkimi innymi, którzy dzielnie walczą. Wybrałam swój koniec, swoją drogę, lecz nie zostałam na niej zbyt długo. Śmierć odeszła, zostawiła mnie i szepnęła tylko - To nie twój czas, ale spokojnie, wrócę.
Odejście bliskich, ból, pustka w sercu i samotność, to nas przerasta. Zdajemy sobie sprawę, że życie jest za trudne, zbyt skomplikowane. Zadajemy niepotrzebne pytania, na które oczekujemy odpowiedzi, której nigdy nie usłyszymy. Zaczynamy nawzajem się obwiniać, szukać sprawcy, ale nie ma go lub go nie znamy. Nie radzimy sobie z natłokiem problemów, idziemy po linii najmniejszego oporu, sięgając po używki lub kary cielesne. Czy to nie pokazuje jakimi jesteśmy nędznymi istotami? Można nas zniszczyć, nie mając z nami bezpośredniego kontaktu. Wystarczy uderzyć nas w najczulszy punkt.
 Nie radzę sobie. Wiem, że potrzebuję pomocy, ale nie wiem, gdzie mam jej szukać. Sypię się. Rozpadam. Boję się, że nic ze mnie nie zostanie. Odpłynę i nikt tego nie zauważy.

                                                                        ***
 Wracam do domu Weasleyów. Minęło tak mało czasu, a tyle się zdarzyło. Cisza. Nie wrócili jeszcze. Biegnę do pokoju, który dzielę z Ginny. Rzucam się na łóżko i zaczynam płakać w poduszkę. Zasypiam. Budzę się na dźwięk trzaskanych drzwi. Spoglądam w lustro. Wyglądam okropnie, cała opuchnięta, czerwona, ze śladami łez na policzkach. Biegnę do łazienki, puszczam wodę do wanny i bez pośpiechu kąpię się. Po około trzydziestu minutach wychodzę. Wiewiórka zaczyna opowiadać o udanym wypadzie z Harrym. Uśmiecham się i odpowiadam jej zdawkowo. Nawet nie wyczuła, że jej nie słucham, że coś jest nie tak. A może zauważyła tylko ją to nie obchodzi? Jest zbyt szczęśliwa, żeby wysłuchiwać wyżaleń swojej przyjaciółki. Duszę się. Niedobrze mi. Wybiegam do łazienki i wymiotuję. Z bólu, z żalu, strachu, goryczy, nerwów. Spuszczam wodę, przemywam twarz i zęby. Spoglądam w popękane lustro. Blada twarz z podkrążonymi, zgaszonymi oczami, obgryzione, sine usta. Biorę butelkę i rzucam nią. Kaleczę się, krew skapuje mi po ręce. Ginny dobija się, krzyczy i wali w drzwi. Rzucam zaklęcia, żebym mogła jej nie słyszeć. Opadam na podłogę i bujam się jak w jakimś amoku. Robi mi się słabo od utraty krwi. Mam ją wszędzie, na ubraniach, twarzy. Tracę powoli świadomość, zamykam oczy, odpływam.

                                                                     ***
Budzę się w jasnym pomieszczeniu. Patrzę na dłoń, która jest obandażowana. Przekręcam się na bok i próbuję wstać. Kręci mi się w głowie, ale po chwili przechodzi. Podchodzę do drzwi, ale są zamknięte. Szukam różdżki, ale nie ma jej w pokoju. Siadam na łóżku i kładę dłonie na twarzy. Znowu to zrobiłam. Poddałam się strachowi i bólowi. Ponownie mam napad duszności. Podbiegam do okna i otwieram je na oścież. Wdycham głęboko powietrze. Nie mogę się uspokoić. Duszę się. W ogrodzie stoi Harry. Zauważa mnie. Rzuca łopatę i biegnie. Po chwili słyszę otwieranie drzwi i silny uścisk na moich ramionach.
- Hermiona, spójrz na mnie! Patrz jak do ciebie mówię!- kieruje moją twarz na swoją- Oddychaj. Wdech i wydech- Widząc brak poprawy w moim stanie, zostawia mnie przy oknie i biegnie gdzieś na dół. Wraca z papierową torbą. Biorę ją i zaczynam w nią oddychać. Czuję jak serce powoli się normuje. Po pięciu minutach wracam do normalnego stanu.
- Od kiedy masz te duszności?- pyta spokojnie.
- Od wyjścia ze Świętego Munga. Pojawiają się w momentach, kiedy czuję strach, rozpacz, gdy przejmują nade mną kontrolę złe emocje- szepczę.
- Dlaczego nic nie mówiłaś?
- Nie było kiedy- odwracam wzrok.
W tym samym momencie przybiega Molly i Ron.
- Słyszeliśmy twój krzyk Harry. Wszystko w prządku?- pyta rudzielec.
- Tak, teraz już jest dobrze- odpowiada.
- Hermiono, dziecko ty moje, jakaś ty blada, przyniosę ci wody- pani Weasley zbiega do kuchni.
-Możecie mnie zostawić samą?- patrzę pustym wzrokiem na okno.
- Hermiono, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, przecież...- i nagle wlatują trzy sowy z trzema listami. Każdy z nas podchodzi do jednej i zabiera liścik.
- List z Hogwartu!- krzyczy podnieconym głosem Ron. Rozrywam szybko kopertę i rzeczywiście przed sobą mam słowa Severusa Snapa:

Z wielką przyjemnością przekazuję Wam, Drodzy Uczniowie, że Hogwart został odbudowany. 1 września zapraszam ponownie do naszych murów. 
                                                                                                                                  Severus Snape,                                                                                                                                             nowy dyrektor
- Moment, moment Snape dyrektorem?!
- Ron, nie podnoś głosu, to było do przewidzenia- wzdycha z zaniepokojeniem Harry.
- Idę się przewietrzyć- mruczę pod nosem i szybko kieruję się na dwór. Został tydzień do września, wytrzymam, przynajmniej mam taką nadzieję. Idę wolnym krokiem nad rzekę. Kładę się na liściach i zaczynam się zastanawiać. Pierwsza myśl, która się pojawia, lekko mnie przeraża, a jednocześnie sprawia, że na moich ustach pojawia się nikły uśmiech.
Gdy nawet w Hogwarcie nie będę szczęśliwa, zabiję się. 

Wiem, że krótki, ale i tak długo go pisałam. Jest dołujący i to bardzo według mnie, ale cóż święta w tym roku nie są zbyt dobrym wydarzeniem i mój nastrój nie jest zbyt pogodny. Chcę przedstawić Hermionę jako naprawdę nieszczęśliwą osobę, która byłaby w stanie się zabić. Oczywiście to ulegnie zmianie, ale jeszcze musicie trochę poczekać. Na razie jest taka, jaką ją widzicie. Żeby zbudować nastrój i żebyście mogli wczuć się w jej sytuacje i myśleć jak ona, specjalnie pisałam krótkie, niezbyt skomplikowane zdania. Nie mam pojęcia, co ile będą się pojawiać rozdziały, ale będą krótkie, może takiej długości jak ten. W ten sposób nie będę się denerwować, że za mało piszę i będą pojawiać się częściej.
Mam wrażenie, że nie jest zbyt poprawnie napisany, wyszłam z wprawy, więc proszę poprawiajcie mnie, tym razem mnie to nie zdołuje :)
Zostaje mi napisanie Wesołych Świąt! I mam nadzieję, że do jak najbliższego zobaczenia.
PS Liczę na to, że nie popsułam Wam humoru.

piątek, 18 lipca 2014

ROZDZIAŁ I

Nazwijmy to nudnym rozdziałem, mamy tutaj spotkanie po wojnie przyjaciół i to chyba tyle,
prawie.  Według mojej historii profesor Snape żyje.
I chcę jeszcze tutaj serdecznie podziękować za komentarze, są naprawdę motywujące i 
nie wiedziałam, że prolog wyszedł lekko wzruszający. Jednocześnie boję się,
że ten rozdział nie jest idealny.
Mam nadzieję, że Was nie zawiodę, a w szczególności Ew :))



Teleportowałam się na bagna przed dom państwa Weasley. To miejsce jest jedyne, które mogę nazwać domem. Jednakże wiele pozmieniało się, odkąd ostatni raz tu byłam. Freda już z nami nie ma i to strasznie wstrząsnęło całą rodziną. George wyjechał, nie informując nikogo dokąd, Charlie został w Rumuni, William nadal pracuje w banku Gringotta, a Percy wrócił do Ministerstwa. Molly strasznie źle zniosła ostatnie wydarzenia, a na dodatek tego fatum, Artur trafił do Świętego Munga, bo doznane obrażenia na wojnie, nie zregenerowały się. W domu została jedynie Ginny, która w końcu zaczęła chodzić z Harrym i Ron, który często przyprowadza do domu nową dziewczynę, Lavender. Po tych wszystkich zdarzeniach, nie czułam się tam dobrze, obwiniali mnie, że nie przyszłam na pogrzeb Freda, a ja nie potrafiłam udźwignąć kolejnej straty. Od zakończenia wojny nie odezwałam się do nikogo, za co też mnie posądzali, bo stwierdzili, że uciekam od problemów. Nawet nie wiedzą, jak bardzo chciałabym uciec, ale nie da się. One i tak cię dościgną i zepchną w przepaść, a ty zdajesz sobie sprawę, że nie ma ucieczki.
Zawahałam się i zapukałam. Przez dłuższą chwilę nikt mi nie otwierał. Nagle drzwi uchyliły się i ujrzałam postarzałą twarz Molly Weasley. Te wydarzenia chyba nią najbardziej wstrząsnęły, co można wyczytać z jej zgaszonych oczu.
- Hermiono, dziecko, chyba wieki cię nie widziałam- podeszła do mnie i przytuliła- Wszystko u ciebie w porządku?- zapytała smutno. Wiedziała, że nie.
- Bywało lepiej, a u Pani?- zawahała się.
- Gorzej jeszcze nie było- westchnęła i przepuściła mnie w drzwiach- Ginny, Harry, Ron zobaczcie, kto zjawił się!- krzyknęła i z góry dało się słyszeć jakieś hałasy.
- Hermiona!- pisnęła Ginny, kiedy już do mnie podbiegła i rzuciła mi się na szyję- Tak się martwiłam- szepnęła i głos jej zadrżał.
- Wiem, mogłam dawać więcej znaków, ale potrzebowałam czasu- wtuliłam się w nią mocniej- A wy nie przywitacie się?- rozłożyłam ręce i Harry podszedł, wtulając się.
- Zostawię bez komentarza twoje zachowanie względem nas- wyszeptał.
- Poproszę- uśmiechnęłam się czule, mimo wszystko tęskniłam za nimi strasznie. Ron niepewnie na mnie spojrzał, nie wiedząc zbytnio, co zrobić. Podeszłam do niego i zamknęłam w niedźwiedzim uścisku- Ciebie też dobrze widzieć.

****

- Opowiadaj Miona, co robiłaś przez ten cały czas- pociągnęła mnie Ginny do swojego pokoju, a Ron z Harrym poszli pomóc przy obiedzie.
- Próbowałam oderwać się od tego wszystkiego, zapomnieć, ale nie da się. Cokolwiek będziesz robić i tak się nie wymkniesz przeszłości, ona nie daje o sobie zapomnieć- oznajmiłam smutno, patrząc w okno.
- Wiem- było jedynym, co powiedziała.

****

Posiłek minął w cichej atmosferze. Nikt nic nie mówił, wszyscy byli pochłonięci w swoich myślach. Gdy skończyliśmy jeść, zgłosiłam się na ochotnika do pomocy przy sprzątaniu. Kiedy zaczęłam zmywać, Harry z Ginny wybrali się na Pokątną, zabierając przy okazji Rona i Lavender. Natomiast pani Weasley pojechała do męża, tak więc zostałam sama, znowu. Miałam wrażenie, że to uczucie ogarnia mnie coraz częściej. Dużo pozmieniało się, widzę ten dystans pomiędzy nami. W czasie wojny zeszłam się z Ronem. Jednakże nie mogliśmy się dogadać, na ten moment zwalam to na nasze wybuchowe temperamenty. Gdy lada chwila miała zacząć się ostateczna bitwa, obiecałam mu, że schowam się i przeczekam ją. Oczywiście nie posłuchałam go. Wkroczyłam w najgorszym momencie, bo nagle zaczęły lecieć do mnie zaklęcia z różnych stron. Broniłam się, odbijałam je. Niestety ktoś zaszedł mnie od tyłu i rzucił zaklęcie. Opadłam na ziemię, czując, jak wykrwawiam się. Spojrzałam na swój brzuch, był cały pocięty. Szepnęłam do siebie- Sectumsempra. Spojrzałam na mojego oprawcę i poczułam gulę w gardle. Stał koło mnie Malfoy i patrzył się. Nie powiedział nic, widziałam odsłonięty jego mroczny znak, widziałam potarganą i brudną pelerynę. Bałam się i jednocześnie byłam wściekła. Gdyby różdżka nie wypadła mi z ręki, sądzę, że rzuciłabym na niego jakieś zaklęcie niewybaczalne. Targała mną nienawiść, jakiej dawno nie czułam. Wyparowała, kiedy tylko spojrzałam na jego twarz. Płakał. Łzy leciały mu po policzkach, ale minę miał niewzruszoną. Oczy zapuchnięte o tym swoim unikatowym hipnotyzującym kolorze. I po raz pierwszy w nich coś zobaczyłam, to były uczucia. Ten arystokrata, który zawsze chodził zakryty maską, odsłonił się przede mną. Mimo że czułam, jak życie powoli ze mnie ulatuje i to przez niego, wtedy to nie miało znaczenia. Pragnęłam dowiedzieć się, dlaczego płacze i jakie uczucia on skrywa. Wpatrywałam się w niego, a on z każdą sekundą ujawniał się przede mną coraz bardziej. Widziałam w jego oczach ból, strach, nienawiść, upokorzenie, nadzieję, skruchę. Tak jakby prosił mnie o wybaczenie, przepraszał. Słyszałam to, mimo że nie otworzył ust. Zaczął się do mnie zbliżać, ale dostał jakimś zaklęciem i uciekł. A mnie ogarnęła ciemność.  Kiedy tylko obudziłam się w Skrzydle Szpitalnym poczułam, że mi niedobrze. Szybko wzięłam spod łóżka miskę i zwymiotowałam, pierwszy, drugi, trzeci raz. Potem już nie liczyłam. W pewnym momencie drzwi otworzyły się i przyszedł Harry, Ron i Ginny. Wiewiórka miała porwane ubrania i dużego siniaka pod okiem, ręce jej trzęsły się i nie mogła ustać na nogach. Rudzielec miał zakrwawione rękawy swojej bluzki i zakrwawioną wargę. Najgorzej z nich wyglądał Wybraniec. Zginał się w pół, trzymając za brzuch, oko tak miał opuchnięte, że chyba nic nie widział. Był cały blady i zakrwawiony. To był naprawdę okropny widok. Ron podszedł do mnie i zaczął krzyczeć, że przecież miałam schować się, po czym wtulił we mnie, ocierając łzy.
- Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybyś umarła- to było chyba jego pierwsze zdanie przepełnione jakimiś emocjami względem mnie. Ron nie był typem faceta, który wyraża swoje uczucia. Zaraz po tym wszedł profesor Snape. Odwinął mój bandaż i naszym oczom ukazały się brzydkie rozcięcia, dość głębokie. Na samo wspomnienie, przejechałam po bliznach. Mój cały brzuch miał ślady skutku tego zaklęcia. Wygląda to naprawdę brzydko. Na ten moment nie byłabym w stanie pójść w dwuczęściowym stroju kąpielowym na plaże czy na basen. Nietoperz powiedział mi, ż miałam naprawdę dużo szczęścia, że przeżyłam, bo doszło do zakażenia. Jedyna pamiątka tej wojny to te blizny i pustka w sercu. Gdy wyszłam ze skrzydła Ron ze mną zerwał. Stwierdził, że będąc ze sobą tylko siebie krzywdzimy i on tak nie chce. Chce, żebym była szczęśliwa, cokolwiek i ktokolwiek to szczęście mi da. Mówił mi jeszcze, że nie jest w stanie ze mną zbudować związku. Jestem zbyt przewrażliwiona, izoluje się, nie pozwalam mu zbliżyć do siebie. Powiedział mi także, że zawsze będzie mnie kochać, bo jestem jego pierwszą miłością, najdłuższą, najpiękniejszą i najważniejszą. Sądzę, że myślał, że zacznę krzyczeć i go obrażać, ale nie. On miał rację. W każdej rzeczy. Podeszłam do niego i ostatni raz czule pocałowałam i odeszłam, nie mówiąc żadnego słowa. Dlatego sądzę, że dzisiaj był taki spięty, nie wiedział, jaki mam do tego stosunek i jak zareagowałam na Lavender. Nie przeszkadza mi ona, ja również chcę, żeby był szczęśliwy. Ale czy go kochałam? Nie, raczej nie.
Gdy już wszystkie naczynia były na swoim miejscu i mogłam wreszcie odpocząć, ktoś zapukał do domu. Niepewnie podeszłam do drzwi i je otworzyłam.
- Profesor Snape?- zadałam pytanie retoryczne.
- Granger?- zapanowała niezręczna cisza, w której miałam wrażenie, że profesor taksował mnie wzrokiem- Wiesz Granger, myślałem, że wojna niszczy ludzi, stają się smutni, zgarbieni, nie dbają o siebie i zapominają o świecie, ale w twoim przypadku jest zupełnie na odwrót. Wyrobiłaś się- chwila zastanowienia i czy właśnie ten nikogo nie chwalący człowiek mnie komplementował i to w taki arogancki sposób? Coś tu nie gra.
- Jeżeli to był komplement, to dziękuję- odparłam niezdecydowanie. Ten tylko uśmiechnął się kpiąco, tak tęskniłam za tym.
- Jest ktoś w domu?- spytał.
- Nie, nie ma. Mogę w czymś pomóc?- spojrzałam na niego wyczekująco, nie wpuszczając do środka. Miałam złe przeczucie.
- Potrzebuję Pottera- zapaliła mi się czerwona lampka.
- A po co panu Harry?- zapytałam podejrzliwie- Wojna skończyła się, zło zostało pokonane, wracamy do odbudowanej szkoły- wyliczałam bezsensowne wydarzenia, patrząc na jego reakcję. 
- Zło nigdy nie będzie pokonane…- szepnął, na co automatycznie wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam w niego.
- Kim jesteś? Bo na pewno nie moim nauczycielem od eliksirów- warknęłam. Czy mój pech  nigdy nie skończy się?
- Cóż, najwidoczniej instynkt i tym razem cię nie zawiódł. Mogę wejść do środka, porozmawiamy na spokojnie- o co mu chodzi? Dlaczego i tym razem? Złapałam klamkę jeszcze mocniej.
- Chyba sobie śnisz, że cię wpuszczę do domu. Albo mi powiesz, kim jesteś, albo zaraz będę musiała cię niemiło potraktować.- myśl Hermiona, myśl. Osoba podająca się za Snapa roześmiała się przerażająco.
- Co ty możesz mi zrobić, dziewczynko?- wyszłam przed drzwi i je zatrzasnęłam.
- Po co tu przyszedłeś?- zapytałam spokojnie, przypominając sobie wszystkie zaklęcia używane w pojedynkach.
- Dokończyć zadanie Czarnego Pana. Chciałem zabić Pottera- przełknęłam głośno ślinę i poczułam, jak nogi robią mi się z waty- O tak Hermiono, nie wszyscy Śmierciożercy zostali złapani. Większość z nas ukrywa się, podając za inne osoby. Musimy się chować, żeby normalnie funkcjonować. Wiesz, jakie to uczucie?- podniósł głos.
- Wyobraź sobie, że wiem, bo ostatni rok tak spędziłam, ukrywając się przed wami- nie przerywałam naszego kontaktu wzrokowego.
- Ach, no tak, zapomniałem. Wiedz jedno, ci, którzy zostali, zrobią wszystko, żeby pomścić Czarnego Pana, każdy na was poluje, nie jesteście nigdzie bezpieczni. Ty i twoi przyjaciele zapłacicie za to, co zrobiliście. Mamy tajną broń, którą spotkacie w Hogwarcie. Ta wojna jeszcze się nie skończyła. A szkoda, że taka ładna buźka musi zginąć. Chociaż w sumie możemy się jeszcze zabawić- pogłaskał mnie po policzku. Stojąc niewzruszona, chciałam dowiedzieć się jeszcze jednego.
- Gdzie profesor Snape?
- Spokojnie nic mu nie zrobiłem. Porządkuje sprawy jako nowy dyrektor Hogwartu. Po prostu nie wie, że zabrałem kilka jego włosów i się nie dowie- powiedział, nie zabierając ręki z mojego policzka.
- Dyrektorem?- teraz to do mnie dotarło.
- Zdrajca pobiegł do Ministra Magii i powiedział, że był szpiegiem, żeby pomóc Zakonowi, a ten mając go za jakiegoś bohatera, oddał mu stanowisko dyrektora- powiedział wkurzony. Korzystając z jego nieuwagi, chwyciłam jego rękę i ją wykręciłam, odpychając go od siebie. Syknął i sięgnął po różdżkę, ale ja byłam pierwsza:
- Conjunctivitis*- krzyknął i zasłonił oczy rękoma, na oślep znalazł różdżkę i rzucał jakieś zaklęcia, ale żadne do mnie nie doleciało.
- Ty mała suko! Pożałujesz jeszcze tego. Ty i ta twoja zgraja przyjaciół- i teleportował się. Dopiero teraz poczułam, jak serce mocno mi wali. Usiadłam na ziemi, żeby wyrównać oddech. Wstałam powoli, ale i tak zakręciło mi się w głowie. Nie widziałam sensu, żeby ściągać teraz Harry’ego i resztę, ale poszłam po sowę i napisałam krótki liścik do profesora Snapa, żeby uważał, bo jakiś Śmierciożerca podszywa się pod niego. Wróciłam do pokoju, który dzielę z Ginny i położyłam się. Po 10 minutach obudziło mnie dziobanie w rękę. Była to sowa z małym pergaminem. Odwiązałam go i dałam jej krakersa, a ona odleciała.
Za piętnaście minut na Pokątnej
Severus

Tak się spieszył, że podpisał się oficjalnie- pomyślałam. Poszłam szybko do łazienki i wzięłam prysznic, przebrałam się i wyszłam, żeby teleportować się .

****

Przeszłam przez Dziurawy Kocioł i weszłam do Pokątną. Czułam się nieswojo, dużo osób na mnie zerkało i pokazywało palcami. Sama nie do końca wiedziałam dlaczego. Nagle zobaczyłam grupkę Ślizgonów, więc skręciłam w inną uliczkę. Nie miałam już dzisiaj ochoty na kolejną konfrontację. Rozglądałam się wokół, ale nigdzie nie mogłam dojrzeć profesora. W pewnym momencie ktoś mnie pociągnął do jakiegoś obskurnego pubu, automatycznie wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam w przeciwnika, ale jak się okazało był to Snape. Uśmiechnął się ironicznie i tak, to był ten jego charakterystyczny uśmieszek.
- Cieszę się Granger, że masz szybki refleks, ale sądzę, że możesz już opuścić różdżkę, ludzie się patrzą- rozejrzałam się i rzeczywiście było kilka osób, które przyglądały nam się z zaciekawieniem. Ale co im się dziwić, skoro Snape jest starszy ode mnie o co najmniej połowę i jeszcze macham przed nim różdżką. Dziwnie to wyglądało.
- Przepraszam, ale dzisiaj mnie już chyba nic nie zaskoczy- usiedliśmy przy stoliku, który umieszczony został na końcu, w ciemny kącie sali.
- Opowiedz mi, co się stało- tak jak poprosił, zrelacjonowałam mu, co się tam działo. Gdy już skończyłam, odezwał się.
- Jak się domyśliłaś, że ktoś podszywa się pode mnie?
- Bo… - zawiesiłam się – bo prawił mi komplementy- zarumieniłam się lekko. Snape obdarzył mnie ponownie swoim uśmieszkiem.
- Rozumiem a…
- Co teraz będzie?- przerwałam mu.
- A co ma być? Pewnie to jakiś czarodziej, któremu nie było dane zostać Śmierciożercą i wierzy, że Czarny Pan odrodzi się i go nagrodzi.
- Jest tak zdesperowany, że aż podszywał się pod pana i o mało co mnie nie zabił? Jest pan dyrektorem, musi nas pan chronić- podniosłam głos, lekko wzburzona.
- A ty skąd wiesz?- spytał podejrzliwie.
- Powiedział mi ten facet- odpowiedziałam spokojnie.
- Czyli jednak wszystkiego mi nie powiedziałaś- spojrzał na mnie karcąco.
- Chce pan słuchać, że jest pan zdrajcą?- zapytałam, znowu podnosząc głos.
- Jeżeli ma to jakieś znaczenie…
- Sam pan stwierdził, że nie ma, bo to jakiś pomyleniec.
- Nigdy nic nie wiadomo, prawda? A jak na razie uważajcie na siebie. Wasza trójka ma zawsze to szczęście do znajdywania problemów.
- My ich nie szukamy, to one nas znajdują- powiedziałam. Profesor zaczął wstawać i na odchodne rzekł tylko:
- Przykro mi z powodu twoich rodziców. Moje kondolencje- i odszedł, nie odwracając się, a mnie znowu zalała fala bólu. Nieprzytomnie wyszłam z tego pubu i skierowałam się na główną ulicę. Stanęłam na moje nieszczęście naprzeciwko grupki Ślizgonów. Poznałam tam Notta, Parkinson, Zabiniego, Goyla, Crabba i oczywiście Malfoya. Szczerze mówiąc, przestraszyłam się na jego widok, ale jednocześnie byłam ciekawa jego reakcji. Nerwowo rozejrzałam się, myśląc, że mnie jeszcze nie zauważyli. Jednak na marne.
- No proszę, proszę kogo my tu mamy? Królową szlam- zaśmiała się niemal histerycznie Pansy uwieszona na ramieniu Dracona. Spróbowałam ich ominąć, ale zagrodzili mi drogę.
- Nic nie powiesz szlamciu?- znowu jej piskliwy głos. Byłam na skraju wybuchnięcia-krzykiem, płaczem, czymkolwiek.
- Parkinson, uspokój się- dobra, to mnie zaskoczyło.
- Zabini, a ty co? Obrońca szlam? – warczała na niego.
- Koniec już tej wojny, więc daj sobie spokój z tymi szlamami. Każdy z nas ma teraz żałobę, a ty nie podlizuj się tak Smokowi, bo i tak nie wskoczysz mu tym razem do łóżka- reszta Ślizgonów zaczęła krzyczeć symboliczne „u”
- Bardzo śmieszne Zabini, żart ci się wyostrzył. Ja nie zamierzam spędzać czasu w towarzystwie szlam- Blaise pokiwał głową z politowaniem.- Odsuń się ode mnie- zwróciła się do mnie.
- Nie- wszyscy odwrócili się do mnie zdziwieni, bo w sumie nigdy im się nie sprzeciwiałam. Zawsze wolałam się usunąć, jak byłam sama. Dopiero przy Ronie i Harrym czułam się pewniej i potrafiłam im odpyskować, ale sama to nigdy.
- Co powiedziałaś?- spytała oburzona.
- Słyszałaś, nie będę słuchać tak infantylnej osoby- spojrzała na mnie zmieszana- Ach, nie znasz takiego słowa? Cóż wcale mnie to nie dziwi, bo do najmądrzejszych się raczej nie zaliczasz, więc lepiej ty odsuń się z mojej drogi- warknęłam, czując, że zaraz mogę powiedzieć o dwa słowa za dużo. Parkinson stała rozjuszona i wyciągnęła różdżkę, ale ja znowu byłam szybsza i rzuciłam na nią zaklęcie.
- Tarantallegra- i Parkinson zaczęła niekontrolowanie pląsać nogami, krzyczała i piszczała, a wokół zebrało się dużo ludzi i wszyscy zaczęli się śmiać. Ślizgonka rozpłakała się i przestała opierać czarowi.
- Odwróć to zaklęcie- rozkazał mi Malfoy. Przez ten cały czas nic nie powiedział i nawet nie śmiał się wraz z kolegami. Po prostu przyglądał mi się i to było niepokojące.
- Finite- mruknęłam i dziewczyna upadła, Draco podniósł ją i zaczął pocieszać, po czym ją przytulił. Nie wiedziałam, że potrafi być czuły, a tym bardziej w stosunku do Parkinson.
- Pożałujesz tego Granger- powiedział ze stoickim spokojem i odszedł, ciągle obejmując mopsicę. Wszyscy za nim poszli tylko na koniec odwrócił się do mnie Zabini i spojrzał ze współczuciem…


* oślepia ofiarę


Za dużo wyszło mi dialogów, ale były potrzebne. Sami zobaczycie, że w późniejszych rozdziałach nie będzie ich tak dużo (tak sądzę). Hermiona jest tutaj jak na razie buntującą się osobą, nie chce pokazać, że jest gorsza, dlatego woli zaatakować niż stać się znowu ofiarom. Jednakże nie chcę zrobić z niej osoby, która będzie rzucała na Ślizgonów zaklęciami w prawo i w lewo. Tutaj mi było potrzebne, bo chciałam właśnie tak opisać Dracona. Rozmowa z Pansy też nie była zbyt dojrzała, z czego zdaję sobie sprawę. Hermiona dopiero "uczy się", jak przeciwstawiać się Ślizgonom. Czekam na Wasze uwagi i opinie. Rozdział może zawierać błędy stylistyczne i interpunkcyjne, bo zaraz wyjeżdżam, a dopisałam kilka fragmentów. Kolejny w następnym tygodniu, ale nie wiem, kiedy dokładnie, bo wracam w poniedziałek. Pożyjemy, zobaczymy.


wtorek, 15 lipca 2014

BOHATEROWIE

A więc witamy bohaterów! Wiek na potrzeby opowiadania różni się niż ten z książki.   
Rozdział I powinien zostać dodany do końca tygodnia, ale wyjeżdżam, więc nie jestem pewna, czy się wyrobię. Najpóźniej w poniedziałek.                                                
        

          Hermiona Jean Granger
       18 lat
Cierpienie należy do życia. Jeśli cierpisz, znaczy, że żyjesz. Pogódź się z tym mała dziewczynko. 

      
   
      Draco Malfoy
   18 lat
W tej chwi­li nie wierzę ab­so­lut­nie w nic i nie mam żad­nej nadziei. 

             
                  
                Ginevra Molly Weasley
           17 lat
Miłość jest to ja­kieś nie wiado­mo co, przychodzące nie wiado­mo skąd i nie wiado­mo jak, i spra­wijące ból nie wiado­mo dlaczego.

                
                 
            Ronald Bilius Weasley
         18 lat
Co spra­wia, że człowiek zaczy­na niena­widzić sam siebie? Może tchórzos­two. Al­bo nieodłączny strach przed po­pełnianiem błędów, przed ro­bieniem nie te­go, cze­go in­ni oczekują. 

 
Harry James Potter
18 lat
Prze­mija­my. Sta­re ustępu­je miej­sca no­wemu, w ten sposób świat po­suwa się nap­rzód. Ale pa­miętaj­my o tych, którzy od­chodzą - ta pa­mięć da­je im nieśmiertelność. 

Pansy Parkinson
18 lat
Wiara jest miłością do te­go, co niewi­doczne; uf­nością w to, co niemożli­we i nieprawdopodobne.

 
Blaise Zabini
19 lat
Gdy­byś kiedy we śnie poczuła, że oczy mo­je już nie pat­rzą na ciebie z miłością, wiedz, żem żyć przestał. 


Devlin Palownik
nieznana

Zaszumiało, zawrzało, a to właśnie z dąbrowy
Wbiegł na chóry kościelne krzepki upiór dębowy

I poburzył organy rąk swych zmorą nie zmorą,
Jakby naraz go było wespół z gędźbą kilkoro.

Będzie jeszcze jedna, ale nie chcę na razie jej zdradzać, później ją tutaj dodam.