Nazwijmy to nudnym rozdziałem, mamy tutaj spotkanie po wojnie
przyjaciół i to chyba tyle,
prawie. Według mojej historii profesor Snape żyje.
I chcę jeszcze tutaj serdecznie podziękować za komentarze, są naprawdę motywujące i
prawie. Według mojej historii profesor Snape żyje.
I chcę jeszcze tutaj serdecznie podziękować za komentarze, są naprawdę motywujące i
nie wiedziałam, że prolog wyszedł lekko
wzruszający. Jednocześnie boję się,
że ten rozdział nie jest idealny.
Mam nadzieję, że Was nie zawiodę, a w szczególności Ew :))
że ten rozdział nie jest idealny.
Mam nadzieję, że Was nie zawiodę, a w szczególności Ew :))
Teleportowałam
się na bagna przed dom państwa Weasley. To miejsce jest jedyne, które mogę
nazwać domem. Jednakże wiele pozmieniało się, odkąd ostatni raz tu byłam. Freda
już z nami nie ma i to strasznie wstrząsnęło całą rodziną. George wyjechał, nie
informując nikogo dokąd, Charlie został w Rumuni, William nadal pracuje w banku
Gringotta, a Percy wrócił do Ministerstwa. Molly strasznie źle zniosła ostatnie
wydarzenia, a na dodatek tego fatum, Artur trafił do Świętego Munga, bo doznane
obrażenia na wojnie, nie zregenerowały się. W domu została jedynie Ginny, która
w końcu zaczęła chodzić z Harrym i Ron, który często przyprowadza do domu nową
dziewczynę, Lavender. Po tych wszystkich zdarzeniach, nie czułam się tam
dobrze, obwiniali mnie, że nie przyszłam na pogrzeb Freda, a ja nie potrafiłam
udźwignąć kolejnej straty. Od zakończenia wojny nie odezwałam się do nikogo, za
co też mnie posądzali, bo stwierdzili, że uciekam od problemów. Nawet nie
wiedzą, jak bardzo chciałabym uciec, ale nie da się. One i tak cię dościgną i
zepchną w przepaść, a ty zdajesz sobie sprawę, że nie ma ucieczki.
Zawahałam
się i zapukałam. Przez dłuższą chwilę nikt mi nie otwierał. Nagle drzwi uchyliły
się i ujrzałam postarzałą twarz Molly Weasley. Te wydarzenia chyba nią
najbardziej wstrząsnęły, co można wyczytać z jej zgaszonych oczu.
- Hermiono,
dziecko, chyba wieki cię nie widziałam- podeszła do mnie i przytuliła- Wszystko
u ciebie w porządku?- zapytała smutno. Wiedziała, że nie.
-
Bywało lepiej, a u Pani?- zawahała się.
-
Gorzej jeszcze nie było- westchnęła i przepuściła mnie w drzwiach- Ginny,
Harry, Ron zobaczcie, kto zjawił się!- krzyknęła i z góry dało się słyszeć jakieś hałasy.
-
Hermiona!- pisnęła Ginny, kiedy już do mnie podbiegła i rzuciła mi się na szyję- Tak się martwiłam- szepnęła
i głos jej zadrżał.
- Wiem,
mogłam dawać więcej znaków, ale potrzebowałam czasu- wtuliłam się w nią mocniej-
A wy nie przywitacie się?- rozłożyłam ręce i Harry podszedł, wtulając się.
-
Zostawię bez komentarza twoje zachowanie względem nas- wyszeptał.
-
Poproszę- uśmiechnęłam się czule, mimo wszystko tęskniłam za nimi strasznie. Ron
niepewnie na mnie spojrzał, nie wiedząc zbytnio, co zrobić. Podeszłam do niego
i zamknęłam w niedźwiedzim uścisku- Ciebie też dobrze widzieć.
****
-
Opowiadaj Miona, co robiłaś przez ten cały czas- pociągnęła mnie Ginny do
swojego pokoju, a Ron z Harrym poszli pomóc przy obiedzie.
-
Próbowałam oderwać się od tego wszystkiego, zapomnieć, ale nie da się.
Cokolwiek będziesz robić i tak się nie wymkniesz przeszłości, ona nie daje o
sobie zapomnieć- oznajmiłam smutno, patrząc w okno.
-
Wiem- było jedynym, co powiedziała.
****
Posiłek
minął w cichej atmosferze. Nikt nic nie mówił, wszyscy byli pochłonięci w
swoich myślach. Gdy skończyliśmy jeść, zgłosiłam się na ochotnika do
pomocy przy sprzątaniu. Kiedy zaczęłam zmywać, Harry z Ginny wybrali się na
Pokątną, zabierając przy okazji Rona i Lavender. Natomiast pani Weasley pojechała do męża, tak więc zostałam
sama, znowu. Miałam wrażenie, że to uczucie ogarnia mnie coraz częściej. Dużo pozmieniało się, widzę ten dystans pomiędzy nami. W czasie wojny zeszłam się z
Ronem. Jednakże nie mogliśmy się dogadać, na ten moment zwalam to na nasze
wybuchowe temperamenty. Gdy lada chwila miała zacząć się ostateczna bitwa,
obiecałam mu, że schowam się i przeczekam ją. Oczywiście nie posłuchałam go.
Wkroczyłam w najgorszym momencie, bo nagle zaczęły lecieć do mnie zaklęcia z
różnych stron. Broniłam się, odbijałam je. Niestety ktoś zaszedł mnie od tyłu i
rzucił zaklęcie. Opadłam na ziemię, czując, jak wykrwawiam się. Spojrzałam na
swój brzuch, był cały pocięty. Szepnęłam do siebie- Sectumsempra. Spojrzałam na
mojego oprawcę i poczułam gulę w gardle. Stał koło mnie Malfoy i patrzył się.
Nie powiedział nic, widziałam odsłonięty jego mroczny znak, widziałam potarganą
i brudną pelerynę. Bałam się i jednocześnie byłam wściekła. Gdyby różdżka nie
wypadła mi z ręki, sądzę, że rzuciłabym na niego jakieś zaklęcie niewybaczalne.
Targała mną nienawiść, jakiej dawno nie czułam. Wyparowała, kiedy tylko
spojrzałam na jego twarz. Płakał. Łzy leciały mu po policzkach, ale minę miał
niewzruszoną. Oczy zapuchnięte o tym swoim unikatowym hipnotyzującym kolorze. I
po raz pierwszy w nich coś zobaczyłam, to były uczucia. Ten arystokrata, który
zawsze chodził zakryty maską, odsłonił się przede mną. Mimo że czułam, jak
życie powoli ze mnie ulatuje i to przez niego, wtedy to nie miało znaczenia.
Pragnęłam dowiedzieć się, dlaczego płacze i jakie uczucia on skrywa. Wpatrywałam
się w niego, a on z każdą sekundą ujawniał się przede mną coraz bardziej.
Widziałam w jego oczach ból, strach, nienawiść, upokorzenie, nadzieję, skruchę.
Tak jakby prosił mnie o wybaczenie, przepraszał. Słyszałam to, mimo że nie
otworzył ust. Zaczął się do mnie zbliżać, ale dostał jakimś zaklęciem i uciekł.
A mnie ogarnęła ciemność. Kiedy tylko
obudziłam się w Skrzydle Szpitalnym poczułam, że mi niedobrze. Szybko wzięłam
spod łóżka miskę i zwymiotowałam, pierwszy, drugi, trzeci raz. Potem już nie
liczyłam. W pewnym momencie drzwi otworzyły się i przyszedł Harry, Ron i Ginny.
Wiewiórka miała porwane ubrania i dużego siniaka pod okiem, ręce jej trzęsły się i nie mogła ustać na nogach. Rudzielec miał zakrwawione rękawy swojej
bluzki i zakrwawioną wargę. Najgorzej z nich wyglądał Wybraniec. Zginał się w
pół, trzymając za brzuch, oko tak miał opuchnięte, że chyba nic nie widział. Był
cały blady i zakrwawiony. To był naprawdę okropny widok. Ron podszedł do mnie i
zaczął krzyczeć, że przecież miałam schować się, po czym wtulił we mnie,
ocierając łzy.
-
Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybyś umarła- to było chyba jego pierwsze zdanie
przepełnione jakimiś emocjami względem mnie. Ron nie był typem faceta, który
wyraża swoje uczucia. Zaraz po tym wszedł profesor Snape. Odwinął mój bandaż i
naszym oczom ukazały się brzydkie rozcięcia, dość głębokie. Na samo
wspomnienie, przejechałam po bliznach. Mój cały brzuch miał ślady skutku tego
zaklęcia. Wygląda to naprawdę brzydko. Na ten moment nie byłabym w stanie pójść
w dwuczęściowym stroju kąpielowym na plaże czy na basen. Nietoperz powiedział
mi, ż miałam naprawdę dużo szczęścia, że przeżyłam, bo doszło do zakażenia.
Jedyna pamiątka tej wojny to te blizny i pustka w sercu. Gdy wyszłam ze skrzydła Ron ze mną zerwał.
Stwierdził, że będąc ze sobą tylko siebie krzywdzimy i on tak nie chce. Chce,
żebym była szczęśliwa, cokolwiek i ktokolwiek to szczęście mi da. Mówił mi
jeszcze, że nie jest w stanie ze mną zbudować związku. Jestem zbyt
przewrażliwiona, izoluje się, nie pozwalam mu zbliżyć do
siebie. Powiedział mi także, że zawsze będzie mnie kochać, bo jestem jego
pierwszą miłością, najdłuższą, najpiękniejszą i najważniejszą. Sądzę, że myślał, że zacznę
krzyczeć i go obrażać, ale nie. On miał rację. W każdej rzeczy. Podeszłam do
niego i ostatni raz czule pocałowałam i odeszłam, nie mówiąc żadnego słowa.
Dlatego sądzę, że dzisiaj był taki spięty, nie wiedział, jaki mam do tego
stosunek i jak zareagowałam na Lavender. Nie przeszkadza mi ona, ja również
chcę, żeby był szczęśliwy. Ale czy go kochałam? Nie, raczej nie.
Gdy
już wszystkie naczynia były na swoim miejscu i mogłam wreszcie odpocząć, ktoś
zapukał do domu. Niepewnie podeszłam do drzwi i je otworzyłam.
-
Profesor Snape?- zadałam pytanie retoryczne.
-
Granger?- zapanowała niezręczna cisza, w której miałam wrażenie, że profesor
taksował mnie wzrokiem- Wiesz Granger, myślałem, że wojna niszczy ludzi, stają się smutni, zgarbieni, nie dbają o siebie i zapominają o świecie, ale w twoim przypadku jest zupełnie na odwrót. Wyrobiłaś się- chwila
zastanowienia i czy właśnie ten nikogo nie chwalący człowiek mnie
komplementował i to w taki arogancki sposób? Coś tu nie gra.
-
Jeżeli to był komplement, to dziękuję- odparłam niezdecydowanie. Ten tylko
uśmiechnął się kpiąco, tak tęskniłam za tym.
-
Jest ktoś w domu?- spytał.
-
Nie, nie ma. Mogę w czymś pomóc?- spojrzałam na niego wyczekująco, nie
wpuszczając do środka. Miałam złe przeczucie.
-
Potrzebuję Pottera- zapaliła mi się czerwona lampka.
- A
po co panu Harry?- zapytałam podejrzliwie- Wojna skończyła się, zło zostało
pokonane, wracamy do odbudowanej szkoły- wyliczałam bezsensowne wydarzenia, patrząc na jego reakcję.
- Zło
nigdy nie będzie pokonane…- szepnął, na co automatycznie wyciągnęłam różdżkę i
wycelowałam w niego.
- Kim
jesteś? Bo na pewno nie moim nauczycielem od eliksirów- warknęłam. Czy mój pech nigdy nie skończy się?
-
Cóż, najwidoczniej instynkt i tym razem cię nie zawiódł. Mogę wejść do środka, porozmawiamy na spokojnie-
o co mu chodzi? Dlaczego i tym razem? Złapałam klamkę jeszcze mocniej.
-
Chyba sobie śnisz, że cię wpuszczę do domu. Albo mi powiesz, kim jesteś, albo
zaraz będę musiała cię niemiło potraktować.- myśl Hermiona, myśl. Osoba
podająca się za Snapa roześmiała się przerażająco.
- Co
ty możesz mi zrobić, dziewczynko?- wyszłam przed drzwi i je zatrzasnęłam.
- Po
co tu przyszedłeś?- zapytałam spokojnie, przypominając sobie wszystkie zaklęcia
używane w pojedynkach.
-
Dokończyć zadanie Czarnego Pana. Chciałem zabić Pottera- przełknęłam głośno
ślinę i poczułam, jak nogi robią mi się z waty- O tak Hermiono, nie wszyscy
Śmierciożercy zostali złapani. Większość z nas ukrywa się, podając za inne
osoby. Musimy się chować, żeby normalnie funkcjonować. Wiesz, jakie to uczucie?-
podniósł głos.
-
Wyobraź sobie, że wiem, bo ostatni rok tak spędziłam, ukrywając się przed wami-
nie przerywałam naszego kontaktu wzrokowego.
-
Ach, no tak, zapomniałem. Wiedz jedno, ci, którzy zostali, zrobią wszystko,
żeby pomścić Czarnego Pana, każdy na was poluje, nie jesteście nigdzie
bezpieczni. Ty i twoi przyjaciele zapłacicie za to, co zrobiliście. Mamy tajną
broń, którą spotkacie w Hogwarcie. Ta wojna jeszcze się nie skończyła. A
szkoda, że taka ładna buźka musi zginąć. Chociaż w sumie możemy się jeszcze
zabawić- pogłaskał mnie po policzku. Stojąc niewzruszona, chciałam dowiedzieć się jeszcze jednego.
-
Gdzie profesor Snape?
-
Spokojnie nic mu nie zrobiłem. Porządkuje sprawy jako nowy dyrektor Hogwartu. Po prostu nie wie, że zabrałem
kilka jego włosów i się nie dowie- powiedział, nie zabierając ręki z mojego
policzka.
-
Dyrektorem?- teraz to do mnie dotarło.
-
Zdrajca pobiegł do Ministra Magii i powiedział, że był szpiegiem, żeby pomóc
Zakonowi, a ten mając go za jakiegoś bohatera, oddał mu stanowisko dyrektora-
powiedział wkurzony. Korzystając z jego nieuwagi, chwyciłam jego rękę i ją
wykręciłam, odpychając go od siebie. Syknął i sięgnął po różdżkę, ale ja byłam
pierwsza:
- Conjunctivitis*- krzyknął i
zasłonił oczy rękoma, na oślep znalazł różdżkę i rzucał jakieś zaklęcia, ale
żadne do mnie nie doleciało.
- Ty
mała suko! Pożałujesz jeszcze tego. Ty i ta twoja zgraja przyjaciół- i
teleportował się. Dopiero teraz poczułam, jak serce mocno mi wali. Usiadłam na
ziemi, żeby wyrównać oddech. Wstałam powoli, ale i tak zakręciło mi się w
głowie. Nie widziałam sensu, żeby ściągać teraz Harry’ego i resztę, ale poszłam
po sowę i napisałam krótki liścik do profesora Snapa, żeby uważał, bo jakiś
Śmierciożerca podszywa się pod niego. Wróciłam do pokoju, który dzielę z Ginny
i położyłam się. Po 10 minutach obudziło mnie dziobanie w rękę. Była to sowa z
małym pergaminem. Odwiązałam go i dałam jej krakersa, a ona odleciała.
Za piętnaście minut na Pokątnej
Severus
Tak
się spieszył, że podpisał się oficjalnie- pomyślałam. Poszłam szybko do
łazienki i wzięłam prysznic, przebrałam się i wyszłam, żeby teleportować się .
****
Przeszłam
przez Dziurawy Kocioł i weszłam do Pokątną. Czułam się nieswojo, dużo osób na
mnie zerkało i pokazywało palcami. Sama nie do końca wiedziałam dlaczego. Nagle
zobaczyłam grupkę Ślizgonów, więc skręciłam w inną uliczkę. Nie miałam już
dzisiaj ochoty na kolejną konfrontację. Rozglądałam się wokół, ale nigdzie nie
mogłam dojrzeć profesora. W pewnym momencie ktoś mnie pociągnął do jakiegoś
obskurnego pubu, automatycznie wyciągnęłam różdżkę i wycelowałam w przeciwnika,
ale jak się okazało był to Snape. Uśmiechnął się ironicznie i tak, to był ten
jego charakterystyczny uśmieszek.
-
Cieszę się Granger, że masz szybki refleks, ale sądzę, że możesz już opuścić różdżkę,
ludzie się patrzą- rozejrzałam się i rzeczywiście było kilka osób, które
przyglądały nam się z zaciekawieniem. Ale co im się dziwić, skoro Snape jest
starszy ode mnie o co najmniej połowę i jeszcze macham przed nim różdżką. Dziwnie to wyglądało.
- Przepraszam,
ale dzisiaj mnie już chyba nic nie zaskoczy- usiedliśmy przy stoliku, który
umieszczony został na końcu, w ciemny kącie sali.
-
Opowiedz mi, co się stało- tak jak poprosił, zrelacjonowałam mu, co się tam
działo. Gdy już skończyłam, odezwał się.
- Jak
się domyśliłaś, że ktoś podszywa się pode mnie?
- Bo…
- zawiesiłam się – bo prawił mi komplementy- zarumieniłam się lekko. Snape
obdarzył mnie ponownie swoim uśmieszkiem.
-
Rozumiem a…
- Co
teraz będzie?- przerwałam mu.
- A
co ma być? Pewnie to jakiś czarodziej, któremu nie było dane zostać
Śmierciożercą i wierzy, że Czarny Pan odrodzi się i go nagrodzi.
-
Jest tak zdesperowany, że aż podszywał się pod pana i o mało co mnie nie zabił?
Jest pan dyrektorem, musi nas pan chronić- podniosłam głos, lekko wzburzona.
- A
ty skąd wiesz?- spytał podejrzliwie.
-
Powiedział mi ten facet- odpowiedziałam spokojnie.
-
Czyli jednak wszystkiego mi nie powiedziałaś- spojrzał na mnie karcąco.
-
Chce pan słuchać, że jest pan zdrajcą?- zapytałam, znowu podnosząc głos.
-
Jeżeli ma to jakieś znaczenie…
- Sam
pan stwierdził, że nie ma, bo to jakiś pomyleniec.
-
Nigdy nic nie wiadomo, prawda? A jak na razie uważajcie na siebie. Wasza trójka
ma zawsze to szczęście do znajdywania problemów.
- My
ich nie szukamy, to one nas znajdują- powiedziałam. Profesor zaczął
wstawać i na odchodne rzekł tylko:
-
Przykro mi z powodu twoich rodziców. Moje kondolencje- i odszedł, nie
odwracając się, a mnie znowu zalała fala bólu. Nieprzytomnie wyszłam z tego
pubu i skierowałam się na główną ulicę. Stanęłam na moje nieszczęście
naprzeciwko grupki Ślizgonów. Poznałam tam Notta, Parkinson, Zabiniego, Goyla,
Crabba i oczywiście Malfoya. Szczerze mówiąc, przestraszyłam się na jego widok,
ale jednocześnie byłam ciekawa jego reakcji. Nerwowo rozejrzałam się, myśląc, że
mnie jeszcze nie zauważyli. Jednak na marne.
- No
proszę, proszę kogo my tu mamy? Królową szlam- zaśmiała się niemal histerycznie
Pansy uwieszona na ramieniu Dracona. Spróbowałam ich ominąć, ale zagrodzili mi
drogę.
- Nic
nie powiesz szlamciu?- znowu jej piskliwy głos. Byłam na skraju
wybuchnięcia-krzykiem, płaczem, czymkolwiek.
-
Parkinson, uspokój się- dobra, to mnie zaskoczyło.
-
Zabini, a ty co? Obrońca szlam? – warczała na niego.
-
Koniec już tej wojny, więc daj sobie spokój z tymi szlamami. Każdy z nas ma
teraz żałobę, a ty nie podlizuj się tak Smokowi, bo i tak nie wskoczysz mu tym
razem do łóżka- reszta Ślizgonów zaczęła krzyczeć symboliczne „u”
-
Bardzo śmieszne Zabini, żart ci się wyostrzył. Ja nie zamierzam spędzać czasu w
towarzystwie szlam- Blaise pokiwał głową z politowaniem.- Odsuń się ode mnie-
zwróciła się do mnie.
-
Nie- wszyscy odwrócili się do mnie zdziwieni, bo w sumie nigdy im się nie
sprzeciwiałam. Zawsze wolałam się usunąć, jak byłam sama. Dopiero przy Ronie i
Harrym czułam się pewniej i potrafiłam im odpyskować, ale sama to nigdy.
- Co
powiedziałaś?- spytała oburzona.
-
Słyszałaś, nie będę słuchać tak infantylnej osoby- spojrzała na mnie zmieszana-
Ach, nie znasz takiego słowa? Cóż wcale mnie to nie dziwi, bo do
najmądrzejszych się raczej nie zaliczasz, więc lepiej ty odsuń się z mojej
drogi- warknęłam, czując, że zaraz mogę powiedzieć o dwa słowa za dużo.
Parkinson stała rozjuszona i wyciągnęła różdżkę, ale ja znowu byłam szybsza i
rzuciłam na nią zaklęcie.
-
Tarantallegra- i Parkinson zaczęła niekontrolowanie pląsać nogami, krzyczała i
piszczała, a wokół zebrało się dużo ludzi i wszyscy zaczęli się śmiać.
Ślizgonka rozpłakała się i przestała opierać czarowi.
-
Odwróć to zaklęcie- rozkazał mi Malfoy. Przez ten cały czas nic nie powiedział
i nawet nie śmiał się wraz z kolegami. Po prostu przyglądał mi się i to było
niepokojące.
-
Finite- mruknęłam i dziewczyna upadła, Draco podniósł ją i zaczął pocieszać, po
czym ją przytulił. Nie wiedziałam, że potrafi być czuły, a tym bardziej w
stosunku do Parkinson.
-
Pożałujesz tego Granger- powiedział ze stoickim spokojem i odszedł, ciągle
obejmując mopsicę. Wszyscy za nim poszli tylko na koniec odwrócił się do mnie
Zabini i spojrzał ze współczuciem…
*
oślepia ofiarę
Za
dużo wyszło mi dialogów, ale były potrzebne. Sami zobaczycie, że w późniejszych
rozdziałach nie będzie ich tak dużo (tak sądzę). Hermiona jest tutaj jak na razie buntującą
się osobą, nie chce pokazać, że jest gorsza, dlatego woli zaatakować niż stać
się znowu ofiarom. Jednakże nie chcę zrobić z niej osoby, która będzie rzucała
na Ślizgonów zaklęciami w prawo i w lewo. Tutaj mi było potrzebne, bo chciałam
właśnie tak opisać Dracona. Rozmowa z Pansy też nie była zbyt dojrzała, z czego zdaję sobie sprawę. Hermiona dopiero "uczy się", jak przeciwstawiać się Ślizgonom. Czekam na Wasze uwagi i opinie. Rozdział może
zawierać błędy stylistyczne i interpunkcyjne, bo zaraz wyjeżdżam, a dopisałam
kilka fragmentów. Kolejny w następnym tygodniu, ale nie wiem, kiedy dokładnie,
bo wracam w poniedziałek. Pożyjemy, zobaczymy.